16 lut 2012

Nanobieganie

Dwa tygodnie minęły niepostrzeżenie, jak to zwykle bywa przy nawrotach stanów okołodepresyjnych. Nie mam ochoty pisać o książkach, bo Tołstoj zabił we mnie chęć do życia i do czytania (pocieszam się, że to tylko tłumaczenie jest do bani). Za to bieganie, jak zwykle, nie rozczarowuje.

Musiały minąć dwa tygodnie, zanim moje groźby, że to już koniec z mechaniczną bieżnią, mogłam przekuć w czyn. Najpierw odstraszyła mnie temperatura, utrzymująca się twardo poniżej minus dziesięciu, a potem trzy dni nieustannego śnieżenia. Dzisiaj wreszcie nie dałam się przestraszyć i nawet okazało się, że nie taki Muenchen straszny, jak go zwykle maluję.

Nie znoszę biegać w mieście. Kolejne skrzyżowania wymuszają postoje, w każdej chwili coś może mnie zabić, obwiniając moją własną prędkość, jest głośno i twardo. Do najbliższej większej zieleni mam w tym roku prawie dwa i pół kilometra, stąd decyzja o wykupieniu karty na przydomową siłownię - we wrześniu jeszcze mi się nie śniło, że będę regularnie biegać 10k+. Nie jest jednak tak źle, po drodze do lasu mam tylko trzy postoje na światłach. Okazało się też, że utrzymanie tempa, które wypracowałam sobie na bieżni, nie jest żadnym problemem - średnie tempo na dzisiejszej trasie (7 km) to 6:34, mimo wliczenia w to postojów na światłach i zwalniania na lodzie.

Ale, ale, miało być nano. Nano jest iPod, który sprawiłam sobie w noworocznym prezencie, żeby mieć maszynę do liczenia prędkości i dystansów. Po tym pierwszym teście dzisiaj jestem w nim całkiem rozkochana. Co kilometr miły głos mówi mi, że właśnie ten kilometr przebiegłam (a od połowy dystansu - ile zostało do końca), jaki jest czas i jakie tempo w danej chwili. W połowie dystansu też mówi, że to już połowa. Oprócz tego w każdej chwili mogę zażyczyć sobie aktualnych danych. Jako cel treningu można ustawić dowolny dystans, czas albo liczbę kalorii (to ostatnie oczywiście bez sensu, ale każdemu jego porno).

Żałuję, że nie wypróbowałam opcji "powersong", chociaż mam już swoją ustawioną. Dotykając ekranu w jakiś specjalny sposób, bodaj dwoma palcami, można ponoć przerwać dotychczasową muzykę/książkę i włączyć swoją silnie motywującą piosenkę. Może się przydać na finisze i chwile zwątpienia.