25 gru 2009

Guglu, translate!

Któryś z niepolskich znajomych napomknął ostatnio, że zajrzał z ciekawości na ten blog. To rozbudziło z kolei moją ciekawość i wrzuciłam kilka postów w Google Translate. Zabawa jest przednia, a tłumaczona treść postów stawia mnie w jeszcze mniej korzystnym świetle. No głupia laska z Erazmusa. Cel został osiągnięty! (No subgoals, jak by to ujęła Isabel)

One of the non-Polish friends hinted recently that looked with curiosity at this blog. This, in turn, aroused my curiosity and put a few posts on Google Translate. Fun is the front, and the translated text posts puts me in a less favorable light. No stupid stick with Erasmus. Objective has been achieved! (No subgoals, as if it has included Isabel)

zdjęcie z chochołami



Nie ma lepszego sposobu na powrót na blog niż zdjęcie z chochołami. Przynajmniej tak mi się wydaje od kilku dni.

Jakiś czas temu moi duńscy sąsiedzi zaprosili swoich sąsiadów na duński świąteczny obiad, miało być dużo duńskich przysmaków, ze szczególnym uwzględnieniem wódki zwanej snapsem. Mamy też na roku kolegę z Izraela, który na kolacji pojawił się z tajemniczą miską, głosząc, że oto niesie jeden z tradycyjnych żydowskich przysmaków, którym chciał się z nami podzielić, skoro już zbieramy się razem z okazji i tak dalej. Po jakimś czasie udało mi się do miski zajrzeć z zaciekawieniem, a tam, zawinięte w papier, leżały... placki ziemniaczane.
- Ty oszuście! Dlaczego przynosisz tradycyjny polski przysmak i nazywasz go żydowskim jedzeniem?!
A Ilan na to: No, znowu próbujecie nam coś ukraść!

Także miłość ponad podziałami kwitnie. A jak przychodzi co do czego, i tak wszyscy jemy pyry.

Zdjęcie z chochołami jest zupełnie nie na temat. Zostało zrobione w trakcie zeszłorocznej imprezy urodzinowej (urodziny moje rzecz jasna). I teraz wielkie pytanie, w zasadzie konkursowe: jaką piosenkę śpiewaliśmy wtedy? Na pewno nie mógł to być "Piąty bieg", bo tekst nie pasuje. Mam niejasne wspomnienie, że była to jakaś piosenka o przebudzeniu (no, kto by się domyślił), ale która?

Może i socjal w Amsterdamie, ale takich imprez nie będzie już nigdy.

(Łał, musiałam dodać nową etykietę: social. Jak to się człowiek zmienia w takim akademiku, no patrzcie)

10 gru 2009

Jest jeden taki dzień w roku, kiedy rano pierwszą stroną, którą ładuję w firefoxie nie jest Stanikomania, tylko strona ministerstwa nauki. Ciekawe, czy ludzie, którzy mają "prawdziwą" pracę i plany na przyszłość też doświadczają tego frustrującego uczucia, że o ich przyszłości decyduje ktoś gdzieś daleko.