31 sie 2009

Rijk czyli król (chyba)


Noo, dzisiaj będzie z grubej rury, bo nie dość, że byłam w szkole, to jeszcze w muzeum. Także udowadnianie sobie, że nie przyjechałam tu bezsensownie, idzie pełną parą.

Rano dwie godziny wykładu o tym, jak filozoficzne i logiczne pojęcie racjonalności rozmija się z tym, co wyprawiamy w dziczy (reasoning in the wild, tak właśnie). Niby banał, ale jeden z tych, które mają przewodzić mojej polskiej magisterce - o ile ją kiedykolwiek napiszę - także podobało mi się bardzo. Pan prof jest filozofem oczywiście, pewnie jeszcze do tego jakimś znanym, a nam nikt o tym nie powiedział. Zajęcia ciągną się jak guma, znajomy Amerykanin się wymądrza, reszta śpi. Znajomy Amerykanin - to ten, co w Stanach na szkole go poznałam, na facebooku się nie raczył odezwać po mojej prośbie, a dzisiaj tiu, tiu, czy my się nie znamy.

Acha, ostrzegam Jacka: muszę, no po prostu muszę klasyfikować ludzi po narodowościach, bo imiona kompletnie mi nie wchodzą, wolę porządne szufladki.

Niemiec-kognitywista mówi: Mam dwie godziny okienka, co można w tym czasie robić w tym mieście?
Ja (oczywiście): Można iść do muzeum, zawsze jest jakieś za rogiem.
Kognitywista: No tak, ale ileż razy można.

Otóż to. Ileż razy można. Nie wiem, kiedy zacznę eksplorować jakieś nowe przybytki ukultularniania w tym kraju, bo piętro wystawy w Rijksmuseum póki mi wystarcza. A jeszcze mam parter w zapasie!

Jedyna frustrująca rzecz, to remont, który w 2007 roku miał się skończyć w 2009 i to było jednym z argumentów za przyjechaniem tutaj. A tu kiszka, wystawa na 11 sal i ciesz cię, czym możesz, w tym - było nie było - jednym z najlepszych muzeów na świecie. Mam bardzo przyjemną książczynę z obrazkami (kolejna z serii Rzeczpospolitej, ciągle zalega w tanich książkach, w sumie Taschenowi bardziej wierzę, ale bierze się, co jest) o Rijks, a tam wśród reprodukcji rzeczy, których pewnie na oczy nie zobaczę. No nie ma siły, po 2013 to już na pewno będę musiała tu zamieszkać.

Inaczej zaczęłam patrzeć dzisiaj na obrazki, romantycznie przypisuję to świadomości, że nie muszę się spieszyć, bo to wcale nie ostatnia okazja w życiu, żeby je zobaczyć. No, są moje na jakiś czas. Acha, do Rijks warto chodzić na godzinę przed zamknięciem, pusto jest, prawie cicho (poza Amerykanami). A może dlatego, że poniedziałek?

Na pierwszy ogień był Avercamp, ten z początku wpisu (jak się dodaje obrazki w tekście?). Mądre źródła mówią, że "Pejzaż zimowy z łyżwiarzami". Nie mogę się napatrzeć, i z daleka, i z bliska, bo to wtedy dwa różne obrazy. Wiem, że powinnam uznać to za infantylną kopię Beueghela. Oczywiście obrazek z pliku ma się nijak. Przyzwyczaję się do oryginałów i jak mam potem sobie radzić? W ogóle kultura obrazkowa chyba oduczyła, nie dała szans się nauczyć patrzenia na malarstwo. Do niedawna, właściwie chyba póki nie zaczęłam pielgrzymkować do Vermeera, byłam przekonana, że reprodukcje to fajna sprawa.

W każdym razie: Avercamp wymiata. Herbert pisał o nim, ale coś nie mogę znaleźć, gdzie, mogliby porobić indeksy (tak, wzięłam tu ze sobą wszystkie albumy i całego Herberta, jakiego miałam o Holandii, co się będę ograniczać). Acha, na obrazie tyle się dzieje, że pewnie od czasu do czasu będę musiała napisać, co nowego.

Vermeer - sprawdzone - wisi ten sam. Trochę szczegółów się zmieniło, ale to trzeba zobaczyć. Dla porządku, gdyby to kiedyś ktoś czytał: w Rijks mają cztery Vermeery: Uliczkę, Czytającą list, Nalewającą mleko, List miłosny. List miłosny wypożyczony do Kanady, oszaleli chyba, nie mogą sobie wypożyczać tego, co w magazynach na remont pochowane? Ale we wrześniu chyba ma wrócić. Uliczka chyba nadal jest moja ulubiona (http://www.vermeer-foundation.org/The-Little-Street-%28or-Het-Straatje%29-large.html).


Żeby nie było: wszystkie te wynurzenia rzekomo o kulturze powstały przy Bajmie. Wiem, gdzie moje miejsce. Na razie tyle.

EDIT: Avercampa haniebnie ucięło, html nie dla mnie. Trzeba na niego kliknąć, będzie cały. Ja prędzej się niderlandzkiego nauczę, niż htmla. Janisławie, nie pytaj, czy widzi i nie grzmi. Dzisiaj nie grzmi, akurat ładnie było.

1 komentarz:

  1. Potwierdzam, iż Herbert najlepszy na zwiedzanie jest - ja przed Włochami czytałam znowu Barbarzyńcę, choć rolami to się akurat zamienili :P Piękne te obrazy, zazdroszczę wpatrywania się na codzień. Ciekawe, czy kognitywista ma tak samo z seksem, to takie podobne obcowanie.
    Amerykanin tiu tiu już mi zadziałał na nerwy, ale mam nadzieję, że poznasz jakichś lepszych. Oni mają często to poczucie, że jak im się kraj zaczyna na A... zresztą wiesz, co Jason mówi.

    Czekam z niecierpliwością na dalsze opowieści! :D (po ilości komentarzy widzisz, jak bardzo się rajcuję ;))

    OdpowiedzUsuń