6 paź 2009

znowu zaległości

Wycieczka do Hagi sprzed ponad 10 dni to już tak odgrzewane kotlety, że sama nie wiem, czy jest jeszcze sens pisać o tym. Może jutro się zbiorę.

Dzisiaj też ukradłam koledze kilka zdjęć z Facebooka, które wrzucę jutro na Picasę, żeby pokazać, jak ostro tutaj imprezuję. Jak to trafnie ujęła swego czasu moja współlokatorka: Marta, ty imprezowy zwierzaku!

Pod koniec zeszłego tygodnia nasz instytut organizował konferencję dla doktorantów, a jedną z jej atrakcji była piątkowa wycieczka łódką po kanałach Amsterdamu. Wszyscy studenci logiki załapali się na tę jak się okazuje wątpliwą atrakcję. Wątpliwą z czysto turystycznego punktu widzenia, bo towarzysko było miło. Także jeśli ktokolwiek z Was będzie w Amsterdamie, nie dajcie się nabrać, że Canal Cruise za grube pieniądze w dodatku to atrakcja, której nie sposób pominąć. Łódka jest perfidnie zadaszona i co z tego, że szkłem, skoro i tak nic nie widać. Już prędzej dałabym się namówić na kajak.
Ale za to być na łódce pełnej logików - i tylko logików! - bezcenne.
A potem była impreza, którą udało mi się zaaranżować po swojemu, czyli żadnych klubów i takich tam, tylko mieszkanie sąsiada i wspólne pieczenie ciasta w mikrofali. To ostatnie prawie się udało. Ale włączenie się czujnika od dymu nie przywołało ekipy przystojnych strażaków, więc party nie było tak całkowicie udane.

W sobotę przez bitych 7 godzin obsługiwałam wspomnianą konferencję, parząc kawę w niesamowitej maszynie, która robi 10 litrów na raz, i rozkładając ciasteczka. Ponieważ po wyjątkowo ciężkim tygodniu robiłam sobie wolne od logiki, nie poszłam na żaden z wykładów konferencyjnych, ale za to przeczytałam 1,5 dnia Dekameronu (zostały mi jeszcze 2 opowieści, wieczory z Dekameronem będę bardzo dobrze wspominać, pewnie też będzie mi się już zawsze kojarzył z przeprowadzką tutaj). Oprócz tego przez cały dzień żywiłam się na koszt uniwersytetu (rewelacyjne kanapki po ponad 2 euro sztuka, których zjadłam tego dnia pięć, mmhm, a jak zobaczyłam tamto salami po miesiącu bez widoku mięsa... coś ostatnio mam ochotę na martwe zwierzęta, no co zrobić). A na koniec wyszłam z całą torbą jedzenia, wspomaganą bonem uzyskanym w ramach kaucji za butelki po wodzie mineralnej. No sielanka.

Wczoraj poszłam do muzeum popatrzeć sobie na martwą naturę z wędzidłem i Vermeera, a tam pusto. Mleczarka wypożyczona do MET w Nowym Jorku (a dranie mają przecież 4 Vermeery! - z których jeden był wypożyczony, jak tam byłam...), a List miłosny, na który liczyłam, bo w sierpniu był w Kanadzie, teraz jest w Pinakotece w Paryżu. Naprawdę wstydu nie mają, od 7 lat remontują muzeum, pokazują ułamek kolekcji i nawet te resztki rozwożą po świecie.
Coraz bardziej lubię Saendredama. Do wnętrz jeszcze się nie do końca przekonałam (choć zimą w Berlinie mocno mnie zajęły), ale budynki malowane z zewnątrz są wspaniałe. W Mauritshuis mają jego utrechcki Mariakerk (którego już nie ma), a w Rijks stary ratusz w Amsterdamie (który spłonął). Wczoraj przyjrzałam się im obu (z Mauritshuis przywiozłam świetną reprodukcję) i Saenredam przez chwilę wyglądał jak prorok, z tym malowaniem budowli, które potem prawie na jego oczach zniknęły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz