Powoli nadchodzi czas na planowanie tegorocznych Prawdziwych Wakacji, w pocie i łzach zasłużonych i dorobionych. Wakacje, na które jedzie się jako pełnoetatowa turystka, a nie w odwiedziny czy na wykłady.
Rzecz oczywista: Włochy. Rzecz wymuszona: nie więcej niż tydzień, więc raczej jedno miasto. Siedzę i wpatruję się w maps.google.it.
- A może nie ma co kombinować? Może po prostu Rzym? … Nie, tam jest za głośno. Bolonia. Florencja?
- Wiesz, Rzym na pewno nie jest zły, ale tam jest tylu turystów. Nie uciekniesz tam od świadomości, że sama też jesteś turystką.
- Ale przecież mi to zupełnie nie przeszkadza.
- Jak to?
- Wiesz, że jestem niezmiernie uzdolniona w kwestii ignorowania wszystkich wokół. Poza tym, obchodzą mnie tylko obrazy i architektura, cóż mi po ludziach.
- No ale będąc ciągle wśród turystów, nie zbliżysz się do prawdziwych ludzi i nie zobaczysz, jak tam żyją.
No tak. Przecież Prawdziwe Doświadczenie Miejsca jest wtedy, kiedy na własnej skórze poczujesz, jak Tam się Żyje. Nie zwiedza, nie ogląda, tylko Żyje. Tubylcy. Wiesz, te katedry, muzea, tak, ale najwspanialsze doświadczenie tego lata to rozmowa z rybakiem, który co rano przynosił nam świeże ryby.
Nakładają się tutaj na siebie dwie idee. Pierwsza to podstawowy mit turystyki, która pragnie być tym, czym z założenia nie jest – normalnym życiem. Druga sprawa to szukanie niepowtarzalnych doświadczeń – masowemu turyście nie podoba się, że to, co dostępne dla niego, jest dostępne też dla wszystkich współtowarzyszy. Podróżowanie, zamiast być także wewnętrznym przeżyciem, zostaje zeksternalizowane w obrazy, którymi trzeba się tu i ówdzie pochwalić. Absolutna wyjątkowość twojego doświadczenia świadczy o twojej wyjątkowości.
Chyba nie zgadzam się na taki obraz. Najwyraźniej marna ze mnie post-turystka, ale może właśnie odkrywam post-post-turystykę? Sztuka i budynki mają to do siebie, że nie marnieją od rosnącej liczby wpatrujących się w nie par oczu. To ja mam być pojedyncza, moje spotkanie z obrazem jest takie na pewno.
Poznałam też Prawdziwe Życie w Amsterdamie, i oczywiście nie było żadnym zaskoczeniem, że nie polega ono na noszeniu chodaków i codziennym oglądaniu niezliczonych Rembrandtów, tylko na zakupach spożywczych i jeździe do szkoły. Chociaż, przyznaję, Vermeer dostępny bez przerwy rozpieszcza.
A jak skończyła się rozmowa przy mapie? Dopytałam. Nie, nie, ja oczywiście nie jestem post-turystą. Ja tylko nie lubię, jak mi tłum wchodzi w kadr. Lubię brak tłumu z przyczyn estetycznych. Ho, ho, tak, tak...
Marta, rodzi się w Tobie kulturoznawca ;-)
OdpowiedzUsuńalbo nowy Paulo Coelho :P Swoja droga, jak moglas przyjechac na Wielkanoc i nie napisac, ze jestes, hmm? :)
OdpowiedzUsuńO kurde, miałam właśnie coś napisać znowu, a tu ten Paulo Coelho... Chyba znowu będzie o jedzeniu w takim razie. Na Wielkanoc byłam dwa dni, a za tydzień przyjeżdżam na cały tydzień. Się odezwę, ale najpierw muszę gdzie indziej pojechać i mam stres.
OdpowiedzUsuń