Rok upływa nam tu trochę pod znakiem sałatki, co brzmi co najmniej dziwnie, ale wstydzić się nie będę, bo ojczysty język z głowy mi się ulatnia.
Z kozim serem, rewelacja, ale nietania:
Mieszane zielone liście (moje ulubione mają młodą botwinkę, szpinak też jest świetny, a tutaj najlepiej pasują takie, co wyglądają na jakąś wodną roślinkę z korzeniami), kozi ser taki bardziej kremowy niż twardy, amerykańskie borówki (blueberries), orzechy pekany. Na sos już nie starczyło inwencji, oliwa+ocet balsamiczny dały radę. Jest cu-dow-na.
Ciepła na kolację, białkowa:
Ciepłą bazą są kawałki kurczaka i dyni uduszone razem w białym winie (gałka muszkatołowa, tymianek, pieprz). Zimna baza: pomidor, mieszane liście. Następnym razem wrzucę awokado, jak już mi dojrzeje. Mozzarella też się sprawdza, robi się wtedy porządnie białkowo. Liście nie więdną od kurczaka, małe pomidory robią się przyjemnie ciepłe.
Sos standardowy (jogurt+oliwa+ocet+pieprz, dzisiaj zamiast jogurtu było mleko+creme fraiche, nie lubię wyrzucać resztek) plus starty parmezan.
Codzienna sałatka obiadowa bez podgrzewania to makaron plus wszystkie warzywa z lodówki plus mozzarella dla białka. Sos zawsze ten sam. Zdarzyła się nawet kiełbasa, jak są trzeba było dojeść. Albo tani brie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz