28 sie 2009

Zdziwaczały rower




Spóźnione rozpoczęcie logicznego blogowania okazało się jednak słuszne, bo mimo wszystko pierwsza notka z Amsterdamu powinna być o rowerze. Kupiłam dzisiaj rower. Oczywiście przepłaciłam i dałam się oszukać, ale wczorajsza piesza trauma (żeby nie marnować pieniędzy na komunikację miejską, przez pierwsze 2 dni tutaj chodziłam wszędzie na piechotę, wczoraj dobiłam do imponujących 6,5 marszogodzin) zrobiła ze mnie rowerową desperatkę. Cieszę się i tak, że nie wydałam ponad stu euro.

Rower ma dwie zasadnicze wady, z czego jedną ukrytą i to wcale nie moja wina, że tego nie zauważyłam przy kupnie. Po pierwsze, wydaje niepokojący dźwięk w czasie jazdy. Wybaczam, bo takie graty mają pełne prawo skrzypieć, zresztą to chyba tylko błotnik ocierający o oponę, a raczej na odwrót. Druga rzecz jest poważniejsza i w zasadzie uniemożliwia korzystanie z maszyny na dłuższą metę, także w poniedziałek czeka mnie reklamacja (taaak, i do poniedziałku będę sobie powtarzać, że podejrzanie wyglądający sprzedawca z targu się nią przejmie). Siodełko gibie się do przodu i do tyłu, w zasadzie ciężar moich części siodełkowych wymusza wyłącznie gibanie się do tyłu. Diablo niewygodne, a do tego gwarantuje jazdę z wykrzywionym kręgosłupem. I nie da się tego naprawić, bo części metalowe są ze starości zjechane na płasko. Tak, spędziłam dziś trochę czasu umazana smarem.

Na zdjęciu rower prezentuje się dużo lepiej niż w rzeczywistości, także mogłabym nie jęczeć, że popsuty, tylko chwalić się, jaki oldskul i Amsterdam. Zaiste, oldskul, jedno koło ma z kolażówki, ochrona na tylnym kole wzięta z jakiegoś porządnego roweru, a jeden z zamków ma prosto z Polski. Na placu targowym wyróżniał się tym, że jako jedyny w całym rzędzie nie miał zardzewiałego łańcucha.

Wniosek z tego wszystkiego prosty – rower posłuży mi lata całe. A w każdym razie na pewno prędzej go ukradną, niż rozpadnie się na kawałki. Mimo wszystko mam ochotę ogłosić tutaj konkurs: kto pierwszy przywiezie mi z Polski porządny składak za 300 zł, dostanie darmowy nocleg na jednym z moich 4 łóżek. Ba, łóżko będzie do wyboru.

Jeszcze jedno. Przepiękne słońce na zdjęciu (i na kolejnych zdjęciach, które mam już w zanadrzu) niech nikogo nie zwodzi. Tutaj pada. A jak nie pada, to będzie. A jak się nie zanosi, to wieje. Wczoraj padało 4 razy, potem całą noc szalała burza z piorunami, teraz też szaleje, a pioruny takie, że przeświecają mi przez ponure zasłony w moim pokoju. A najbardziej mi się dziś podobała ulewa, która trwała na pewno poniżej minuty. Nie żaden tam przelotny deszcz, tylko porządna ulewa. Nikt z biegaczy w parku się nie przejął, ciekawe, czy za parę miesięcy osiągnę podobny spokój ducha, na razie jednak raczę się niewybrednymi komentarzami na temat wilgoci.

3 komentarze:

  1. Mym, Janisław co prawda jeszcze tu nie dotarł, bo internet mu w ten weekend nie dany, ale jestem pewna, że bardzo się wzruszy rowerowo. Jego turyński doczekał się uroczystego pogrzebu przed powrotem do kraju i żaden kolejny nie był już tak chwalebnie pokiereszowany. Oby Ci służył wiernie i niezawodnie. Jul ściska mocno i kibicuje :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Marto, miło Cię czytać. Uwielbiam okraszone soczystym humorem i nie tylko auto- ironią historie z dalekich lądów. Kibicuję przede wszystkim w kiełznaniu obcej kultury z nadzieją, że w wolnych chwilach wyprodukujesz coś, co ubawi mnie po pachy. Historię o rowerze turyńskim znasz już od przedpiszcy, więc niewiele mi pozostało do skomentowania. Obyś tylko nie musiała jeździć z torbą pełną narzędzi w razie nieplanowanej awarii, jak to było w przypadku mojego jednośladu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam najmniejszego zamiaru jeździć z torbą pełną narzędzi, moja torba pełna jest innych przyjemności. W ogóle mam w głowie obraz Holandii jako takiego pięknego miejsca, gdzie nie psują się rowery. Wiadomo, że zepsuty rower idzie do rowerowego raju, a rowerowy raj to właśnie tu. Także rowery się nie psują.
    Bardziej prawdopodobny wniosek: wszystkie zepsute już tu są...

    OdpowiedzUsuń