Zawsze byłam twardzielką w podróży – długie godziny w polskich pociągach i na lotniskach robią swoje. Ale dzisiaj mówię dość! Ponad osiemnaście godzin w autobusie z Amsterdamu przekonało mnie, że już nigdy się w taką podróż nie wybiorę, choćby tanie loty nie były takie znowu tanie. I tak dałam autokarom o jedną szansę za dużo.
No i oczywiście specjalne podziękowania za przyjemną podróż należą się moim bystrym rodakom, którym się wydaje, że jak nie ma granic w Schengen, to mogą sobie przywozić zielone pamiątki z Amsterdamu. Dwie osoby w autobusie z trawą, plus trzecia zgarnięta na mocy jakiegoś listu gończego – i trzy godziny na granicy, w czasie których nawet kierowca był przesłuchiwany.
Jak się okazuje, pół roku spędzone w oderwaniu od realnego świata (mieszkam na uczelni, a jedynymi osobami, z jakimi na co dzień rozmawiam, są ludzie dużo ode mnie inteligentniejsi - i piszę to bez kokieterii) sprawiło, że zapomniałam, na jakim poziomie prowadzone są konwersacje między ludźmi, których nazywamy w naszej gwarze normalnymi. Wyniki wyborów przestały mnie dziwić.
24 cze 2010
21 cze 2010
Białe Noce
Zupełnie bez sensu to wychodzi, jak czasem chcę coś napisać pod wrażeniem, ale wypada to czy tamto i potem jest już kilka dni po i wrażenie już jest opadłe. Nic to, sporóbuję.
Przede wszystkim: głosowałam wczoraj w Domu Polskim i było bardzo miło, tylko że okazało się, że nie mogę głosować w drugiej turze, bo musiałabym dziś jechać do Hagi po papier, bo w Amsterdamie się nie da. Nie kocham demokracji aż tak bardzo, (taka jest prawda) niestety.
A w sobotę niby w Europie była biała noc i w Amsterdamie też, ale okazało się, że robili to dopiero drugi raz i niewiele się na mieście działo. Najpierw trafiliśmy do domu kultury flamandzkiej (tak się chyba tłumaczy flemish?), w którym można było oglądać "tworzoną na żywo sztukę obejmującą malarstwo, muzykę, performance, rzeźbę, poezję, film i social networking" (tak to jakoś szło w folderze) - wszystko naraz. Oczywiście w żaden sposób nie przyczyniło się to do mojego rozumienia, o co tym wszystkim malarzom chodzi. Intuicja podpowiada mi, że powinno im chodzić o to samo, o co chodziło tym dawnym panom, których lubię, ale jakoś mi się to nie widzi.
Ale najfajniejsza rzecz działa się na dworcu głównym - jak to zwykle bywa. Kolej zawsze potrafi dostarczyć doznań. W jednej hali dworcowej wyświetlano stare filmy o elektryfikacji kolei w Holandii, pani didżej grała muzykę, młodzież piła piwo Grolsch (jakoś tak), a starsze panie (typ dworcowy: rozwiany włos i różowy plecak) tańczyły niezmordowanie na środku tego wszystkiego. Sztuka, panie, sztuka. Filmy o elektryfikacji bardzo fajne, szkoda tylko, że nie było komentarza do wykresów, i nie dowiedziałam się, jak to jest z wydajnością energetyczną węgla. Była nawet animacja pokazująca, jak szybko mknie taki pociąg elektryczny i zostawia parowóz w tyle. I jeszcze jak się robi słupy betonowe. I panowie te słupy stawiali w marynarkach.
Dostarczyłam sobie wielu wrażeń na koniec pobytu w Holandii, no i czas jechać w polską dzicz się bronić. Dzisiaj jeszcze tylko girls' night w wykonaniu logiczek - a one wszystkie są zdziwaczałe! - i jadę. Już nie mogę się doczekać prawdziwych truskawek.
Przede wszystkim: głosowałam wczoraj w Domu Polskim i było bardzo miło, tylko że okazało się, że nie mogę głosować w drugiej turze, bo musiałabym dziś jechać do Hagi po papier, bo w Amsterdamie się nie da. Nie kocham demokracji aż tak bardzo, (taka jest prawda) niestety.
A w sobotę niby w Europie była biała noc i w Amsterdamie też, ale okazało się, że robili to dopiero drugi raz i niewiele się na mieście działo. Najpierw trafiliśmy do domu kultury flamandzkiej (tak się chyba tłumaczy flemish?), w którym można było oglądać "tworzoną na żywo sztukę obejmującą malarstwo, muzykę, performance, rzeźbę, poezję, film i social networking" (tak to jakoś szło w folderze) - wszystko naraz. Oczywiście w żaden sposób nie przyczyniło się to do mojego rozumienia, o co tym wszystkim malarzom chodzi. Intuicja podpowiada mi, że powinno im chodzić o to samo, o co chodziło tym dawnym panom, których lubię, ale jakoś mi się to nie widzi.
Ale najfajniejsza rzecz działa się na dworcu głównym - jak to zwykle bywa. Kolej zawsze potrafi dostarczyć doznań. W jednej hali dworcowej wyświetlano stare filmy o elektryfikacji kolei w Holandii, pani didżej grała muzykę, młodzież piła piwo Grolsch (jakoś tak), a starsze panie (typ dworcowy: rozwiany włos i różowy plecak) tańczyły niezmordowanie na środku tego wszystkiego. Sztuka, panie, sztuka. Filmy o elektryfikacji bardzo fajne, szkoda tylko, że nie było komentarza do wykresów, i nie dowiedziałam się, jak to jest z wydajnością energetyczną węgla. Była nawet animacja pokazująca, jak szybko mknie taki pociąg elektryczny i zostawia parowóz w tyle. I jeszcze jak się robi słupy betonowe. I panowie te słupy stawiali w marynarkach.
Dostarczyłam sobie wielu wrażeń na koniec pobytu w Holandii, no i czas jechać w polską dzicz się bronić. Dzisiaj jeszcze tylko girls' night w wykonaniu logiczek - a one wszystkie są zdziwaczałe! - i jadę. Już nie mogę się doczekać prawdziwych truskawek.
15 cze 2010
Jestem Polonia! Holenderska, nie TV.
Wygląda na to, że nie załapię się na głosowanie w drugiej turze wyborów prezydenckich. Zarejestrowałam się właśnie w tutejszym konsulacie i w niedzielę mogę iść zagłosować. Ale okazuje się, że żebym mogła zagłosować w lipcu w Polsce, musiałabym w poniedziałek jechać do konsulatu po jakieś magiczne zaświadczenie. Z ambarasem wyjazdowym i magisterskim na głowie jest to mocno utrudnione, o ile nie niemożliwe.
Ale może to i lepiej? Bo i tak nie ma na kogo głosować, w pierwszej turze jeszcze jakoś można z tego wybrnąć, ale potem stawianie krzyżyka komuś tylko dlatego, że nie jest Kaczyńskim, nie bardzo mnie cieszy.
Tutaj w Amsterdamie mam prawa wyborcze w wyborach lokalnych. W tym roku nie poszłam, bo zupełnie się nie orientuję w tym kto, gdzie i dlaczego, ale jeśli w przyszłym roku znowu dostanę glejt na jakieś głosowanie, to pójdę na pewno, przestudiowawszy prasę i internet. Jakoś łatwiej mi czuć odpowiedzialność za miejsce, w którym mieszkam, niż za miejsce, w którym postanowiłam NIE mieszkać.
Ale może to i lepiej? Bo i tak nie ma na kogo głosować, w pierwszej turze jeszcze jakoś można z tego wybrnąć, ale potem stawianie krzyżyka komuś tylko dlatego, że nie jest Kaczyńskim, nie bardzo mnie cieszy.
Tutaj w Amsterdamie mam prawa wyborcze w wyborach lokalnych. W tym roku nie poszłam, bo zupełnie się nie orientuję w tym kto, gdzie i dlaczego, ale jeśli w przyszłym roku znowu dostanę glejt na jakieś głosowanie, to pójdę na pewno, przestudiowawszy prasę i internet. Jakoś łatwiej mi czuć odpowiedzialność za miejsce, w którym mieszkam, niż za miejsce, w którym postanowiłam NIE mieszkać.
14 cze 2010
LeechBlock - wrażenia
Małe sprawozdanie z użytkowania blokady na Lobby Biuściastych i Stanikomanię. Przez siedem godzin dziennie próby wejścia na te strony i jeszcze kilka innych kończą się przekierowaniem na stronę projektu (tego od ładnych diagramów). Pomysł nie był zły i chyba się sprawdza, choć bardzo szybko okazało się, że w sieci jest wiele innych równie interesujących i czasozżerających stron. Mimo to świadomość, że gdzieś jakaś blokada siedzi i to z ważnych powodów, powoduje, że tak jakbym mniej się obijała? Co niestety nie zmienia faktu, że pisanie boli.
Tikz, nie daruję ci tej nocy
No i piszę tę magisterkę, i o niczym innym nie da się ze mną rozmawiać.
Równolegle do pisania staram się o pracę tutaj w instytucie u profesora, o którym jest część mojej magisterki. Prof używa w swoich artykułach ślicznych diagramów ilustrujących główną ideę całego projektu. Ba, te obrazki są już prawie jak logo tego przedsięwzięcia. Można je sobie pooglądać TU.
W ramach mojego opisu całego systemu (rzecz jest częściowo niepublikowana, a w PL to już w ogóle, więc liczę na to, że odtwórczość ujdzie mi na sucho) mam ogromną ochotę wkleić kilka takich obrazków w tekst. Tutaj zaczynają się schody, bo w moim ukochanym edytorze zrobienie jednego głupiego drzewka z formuł zajęło mi dwie godziny. Wyrysowanie przecinających się prostokątów na indeksach w kółeczku zajęłoby całą noc, albo i dwie.
Jak bardzo NIE dostanę się na doktorat, jeśli napiszę do profa, żeby mi przesłał źródło tych obrazków, bo ja tak nie umiem, a chciałabym mieć?
A jutro ma się okazać, kto z czworga kandydatów odpadł, a kto pójdzie na rozmowę. Aaa. A jak się dostanę na rozmowę, to będę się musiała tłumaczyć, dlaczego nie chcę powiedzieć, co o nich napisałam w mojej pracy. No przecież nie powiem, że same bzdury?
Zaraz, zaraz, a może by tak je po prostu ciachnąć i wkleić jako jpg? Te obrazki.
Równolegle do pisania staram się o pracę tutaj w instytucie u profesora, o którym jest część mojej magisterki. Prof używa w swoich artykułach ślicznych diagramów ilustrujących główną ideę całego projektu. Ba, te obrazki są już prawie jak logo tego przedsięwzięcia. Można je sobie pooglądać TU.
W ramach mojego opisu całego systemu (rzecz jest częściowo niepublikowana, a w PL to już w ogóle, więc liczę na to, że odtwórczość ujdzie mi na sucho) mam ogromną ochotę wkleić kilka takich obrazków w tekst. Tutaj zaczynają się schody, bo w moim ukochanym edytorze zrobienie jednego głupiego drzewka z formuł zajęło mi dwie godziny. Wyrysowanie przecinających się prostokątów na indeksach w kółeczku zajęłoby całą noc, albo i dwie.
Jak bardzo NIE dostanę się na doktorat, jeśli napiszę do profa, żeby mi przesłał źródło tych obrazków, bo ja tak nie umiem, a chciałabym mieć?
A jutro ma się okazać, kto z czworga kandydatów odpadł, a kto pójdzie na rozmowę. Aaa. A jak się dostanę na rozmowę, to będę się musiała tłumaczyć, dlaczego nie chcę powiedzieć, co o nich napisałam w mojej pracy. No przecież nie powiem, że same bzdury?
Zaraz, zaraz, a może by tak je po prostu ciachnąć i wkleić jako jpg? Te obrazki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)