Wygląda na to, że nie załapię się na głosowanie w drugiej turze wyborów prezydenckich. Zarejestrowałam się właśnie w tutejszym konsulacie i w niedzielę mogę iść zagłosować. Ale okazuje się, że żebym mogła zagłosować w lipcu w Polsce, musiałabym w poniedziałek jechać do konsulatu po jakieś magiczne zaświadczenie. Z ambarasem wyjazdowym i magisterskim na głowie jest to mocno utrudnione, o ile nie niemożliwe.
Ale może to i lepiej? Bo i tak nie ma na kogo głosować, w pierwszej turze jeszcze jakoś można z tego wybrnąć, ale potem stawianie krzyżyka komuś tylko dlatego, że nie jest Kaczyńskim, nie bardzo mnie cieszy.
Tutaj w Amsterdamie mam prawa wyborcze w wyborach lokalnych. W tym roku nie poszłam, bo zupełnie się nie orientuję w tym kto, gdzie i dlaczego, ale jeśli w przyszłym roku znowu dostanę glejt na jakieś głosowanie, to pójdę na pewno, przestudiowawszy prasę i internet. Jakoś łatwiej mi czuć odpowiedzialność za miejsce, w którym mieszkam, niż za miejsce, w którym postanowiłam NIE mieszkać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz