Wszyscy mi się porozjeżdżali, chyba przyjdzie mi zdziwaczeć w pustym mieszkaniu. Część logików i logiczek już się obroniła i wyjechali na zawsze, część pojechała na wakacje. Mój osobisty logik odleciał dzisiaj też i tak jakby już mi go brakowało, więc nie powiem, co i jak mnie ściska na myśl o mojej przeprowadzce do Niemiec. Pojutrze wyjeżdża w jakieś szalone miejsce bez internetu nawet mój promotor, ufnie zostawiając mnie z rozgrzebaną magisterką i pomysłem, który “jak zadziała, to będzie z tego super praca. A jak nie zadziała, to wiesz... zawsze się czegoś po drodze nauczysz”.
Przy okazji ostatniego przedwakacyjnego spotkania odbyliśmy krótką rozmowę o byciu naukowcem, która trochę mnie na własny temat uspokoiła. Było mi ostatnio trochę niewyraźnie, bo research nie idzie tak, jak bym chciała, żeby szedł do przodu. Chwilami to się nawet cofa, kiedy odkrywam, że cały ten temat nie trzyma się kupy. A że mam ponoć o tym jeszcze napisać cały doktorat, to byłaby heca, jakby się okazało, że mam w tych momentach rację. Lepiej, żebym nie miała.
No, ale ta nauka. Odkryłam, że bardzo szybko się zniechęcam, i jak coś nie wychodzi albo - to moja specjalność - mój genialny pomysł odnajduję już przez kogoś opublikowany, to spędzam kolejny tydzień na totalnej załamce, jęcząc, jak to do niczego się nie nadaję, a już na pewno nie do robienia nauki, i powinnam trzymać się tych staników, a nie udawać, że będę robić rewolucję w semantyce formalnej. Tak wyglądał mniej więcej cały ostatni tydzień, kiedy po dwóch godzinach silnie frustrującej rozmowy mój promotor zaczął mnie przepraszać, że w ogóle popchnął mnie w tym kierunku, w którym popchnął.
Dzisiaj sam się przyznał, że minęło wiele lat pracy, zanim nauczył się widzieć wszystkie te nieudane przedsięwzięcia i ślepe uliczki jako coś wartościowego i ważną część pracy. Na początku załamywał się jak ja. Czyli: weź się w garść, dziewczyno, i grzęźnij radośnie dalej. Acha, i jeszcze powiedział mi, że jako semantycy mamy przechlapane podwójnie, czemu nie ma się co dziwić - kto o zdrowym umyśle podjąłby się formalizacji języka naturalnego.
I tylko się od czasu do czasu zastanawiam, jakie inne profesje niosą ze sobą tyle frustracji związanej z faktem, że zdecydowana większość czasu i wysiłku poświęcanego jakiemuś zagadnieniu nie daje żadnych wymiernych efektów (nie da się tego opublikować na przykład). Robocza hipoteza jest taka, że każdy rodzaj twórczości się z tym wiąże (tak, my logicy, o ile wykonujemy swoją pracę porządnie, powołujemy do życia nowe byty). Ale chciałabym też wiedzieć, czy każdy rodzaj nauki jest tak pojętą twórczością w tym samym stopniu - ciekawość skierowana przede wszystkim w stronę historyków tego i owego i do tych, którzy mierzą i ważą (tym zazdrości się najbardziej, bo oni robią rzeczy, które można zmierzyć, zważyć, a może nawet zmienią coś na świecie).
A skoro już linkuję do logika, to powiem też, że zaczął nam po głowie chodzić pomysł, żeby zacząć blog o gotowaniu, bo mnie wiecznie w tę stronę znosi, a on się chce ode mnie uczyć, a poza tym robi ładne zdjęcia. Mam nadzieję, że nam się nie odwidzi do sierpnia czy tam września.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz