Odkąd pomieszkuję w dwóch krajach, wrażenia pofilmowe omawiając z mieszkańcami trzeciego, daty premier nagle zaczęły mieć znaczenie. Ileż ja się musiałam naczekać na ostatniego Allena, naczytawszy się recenzji na polskich blogach i w Wyborczej! Ale za to Rzeź była w Niemczech do obejrzenia od listopada i na początku stycznia wreszcie się wybrałam.
Jasne, że wolałabym obejrzeć tę samą sztukę z tymi samymi aktorami w teatrze, a nie na filmie robionym przez Polańskiego, który jest postacią powiedzmy niejednoznaczną. Ale jak się nie ma. Poza tym ostatnio coraz częściej brakuje mi chodzenia do teatru, o czym przypomniało mi Jak zostać królem, no a wiadomo, że do teatru długo jeszcze nie pójdę, najwcześniej to chyba w Bristolu we wrześniu, chyba że pewien plan wypali i w czerwcu będę w Teksasie. (Dygresja to była)
Rzeź jest filmową adaptacją sztuki Yasminy Rezy, poza pierwszą i ostatnią sceną mamy piękną jedność czasu i miejsca, czy jak to się mówiło o greckim teatrze. Dwie pary, które kiedyś nazwałabym parami w średnim wieku, ale z nieśrednim wiekiem mi przeszło, spotykają się, bo ich synowie pobili się na placu zabaw. Staje się rzecz przewidywalna - przewidywalna dlatego, że jesteśmy w teatrze i wiemy, że coś z tych ludzi zacznie powoli wychodzić - rozmowa zapętla się coraz bardziej, frustracje wyłażą na wierzch, małżeństwo to nic przyjemnego, a mierzenie się ze swoim własnym "nie tak miało być" jest jeszcze gorsze. Czworo bardzo poprawnych ludzi ze średniej klasy, znakomicie odgrywających swoje role, po godzinie z hakiem jest czworgiem nieszczęśliwych i bardzo sfrustrowanych osób na skraju różnych przepaści.
Nie jest to łatwy film dla świeżo dorośniętej osoby, która na dodatek właśnie po raz kolejny zastanawia się, czy przypadkiem nie ma w sobie genu singielstwa i czy aby na pewno chce się pakować w tzw. stały związek. Takim osobom Rzeź przypomina: proza życia zżera nas wszystkich. O bohaterach filmu nie można powiedzieć, że ich związki są nieudane - kochają się przecież parami i w gruncie rzeczy są - albo przynajmniej bywają - jedną drużyną. Ale nie oznacza to przecież, że chroni ich to przed momentami słabości i zwątpienia, co dla świeżo dorośniętych osób ciągle jeszcze bywa bolesnym odkryciem.
No i jeszcze to mierzenie się z "nie tak miało być" i "nie tym miałem być" - jeszcze bardziej nieuchronne, bo o ile ze związków można się wymiksować, to z bycia ze sobą już nie bardzo. Ta praca nie taka, która miała być na chwilę, a została na długo. A jak praca zgodnie z planem, to okazało się, że i tak nie ma czasu na robienie tych zaplanowanych świetnych rzeczy, bo trzeba wypełniać to i tamto. I wreszcie to jedno jedyne marzenie, którego spełnienie nawet niezaczęte.
Świetny film, czysta przyjemność do patrzenia. Oczywiście rewelacyjnie zagrany, nie spodziewałam się niczego innego - Kate Winslet i scenariusz z gatunku: kilka osób w zamkniętej przestrzeni budzi swoje potwory. Musiało być dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz