8 sty 2012

W nowym roku z nowym (...)

W świątecznej gazecie napisali, że sklepy sportowe na początku stycznia mają największy utarg. Nie spotkałam do tej pory osoby, która faktycznie obiecywałaby sobie rozruszanie się czy odchudzenie od nowego roku, więc wydawało mi się, że to taki standardowy tekst powtarzany w noworocznych gazetach, pośmiejmy się z siebie, żeby zrobiło się lżej, że przecież inni też nie potrafią wziąć się w garść. Jakież było moje zdziwienie! gdy dzisiaj, w pierwszą niedzielę stycznia, zobaczyłam na siłowni tłum, jakiego tam przez poprzednie cztery miesiące nie uświadczyłam. W mijającym tygodniu z kolei po klubie plątało się jakby więcej niż zwykle dziewcząt ważonych i mierzonych przez panie trenerki, przez który to rytuał sama musiałam przejść po wykupieniu karnetu. Czyli jednak.

Sama zresztą, w swoich jeszcze lśniąco białych nowych butach i równie nowych spodniach, wyglądam na ofiarę noworocznych postanowień. Trzy dni temu odbyłam też mój pierwszy trening-do-maratonu, co nawet we własnej głowie, która wie przecież, kiedy narodził się maratoński plan, brzmi śmiesznie na początku stycznia. Nic to, biegniemy dalej. We wrześniu być może Logiczka stanie się logiczką długodystansową.

Skąd maratoński plan? Przede wszystkim dlatego, że nie umiem żyć życia bez planu ujętego w tabelkę. Doktorat nie tylko nie dostarcza struktury w życiu, pozytywnych wrażeń też nie dostarcza, w Monachium nie mam się nawet do kogo odezwać i powoli sobie dziwaczeję, deprecha postępuje. No to znalazłam sobie tabelkę. Teraz, po małych modyfikacjach (3 kilometry? phi!), wiem, jak żyć, przynajmniej przez cztery dni w tygodniu. Jak dobrze pójdzie, pozostałe trzy zapełnię sobie niemieckim. Poza tym trzeba gdzieś jeszcze upchnąć pompki i pilates.

Poza tym, po tym, jak pod koniec listopada zupełnie niespodziewanie przebiegłam swoje pierwsze dziesięć kilometrów, które okazały się barierą tylko psychiczną, zrozumiałam, że nie ma na co czekać. Od dawna już powtarzałam sobie, że przed trzydziestką wypadałoby pobiec chociaż jeden maraton, no ale to może kiedyś, bo przecież tak od razu nie można. A właśnie że można, co zresztą udowadnia tabelka.

Oczywiście fajnie byłoby móc przygotowywać się z kimś, nawet nie chodzi o samo bieganie, które zdecydowanie nie jest społeczną czynnością (odkrywam też audiobooki, o czym innym razem), tylko o wspólną motywację i kogoś do obsesyjnych rozmów o bieganiu. Logik może długo nie pociągnąć z pełnym zrozumienia słuchaniem (zresztą, co czarnowidząco obwieściłam sobie niedawno, jeszcze przed maratonem Logik mnie rzuci), przydałby się ktoś z tą samą obsesją.

2 komentarze:

  1. a mogłyśmy razem biegać w Toruniu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze gdzieś kiedyś razem pobiegniemy. Ty zawsze wyprzedzasz moje trendy :) A piosenki, które mi wgrałaś w mp3 na swoje bieganie, teraz służą mi.

    OdpowiedzUsuń