Ale miałam dziś przygodę. Głęboki szok, o jaki mnie przyprawiła, sprawił, że wreszcie czuję, że ja to ja, i minęło mnóstwo stresu przeprowadzkowego. Bo przecież świat jest ten sam, a to znaczy, że nadal będzie się mnie słuchał.
Do rzeczy. Nie pamiętam, czy już o tym pisałam, ale Utrecht nadal nie zdecydował się, czy wolno mi robić zajęcia w Amsterdamie, co znacząco poprawiłoby mi komfort życia. Tymczasem w Utrechcie zaczął się semestr i musiałam pojechać dziś na pierwsze zajęcia. Wybrane jeszcze w czerwcu z listy dostarczonej Erazmusom przez uniwersytet, i których, jak poinformowano nas w piątek na spotkaniu, z planu zajęć wyrzucić już nie można.
Które, jak się okazało, są po niderlandzku. Ze łzami w oczach wysłuchałam czterdziestominutowej przemowy pani prowadzącej (z której, o dziwo, większość zrozumiałam). Całkiem już blada, podeszłam w przerwie do miłej pani. Bo jest taka sprawa, jestem z Erazmusa, dokumenty sugerowały, że ten przedmiot prowadzony jest po angielsku. - No tak, podręcznik jest po angielsku, i większość tekstów. - Ale ja nie znam niderlandzkiego. W ogóle. - Miła pani też zbladła.
Udało nam się osiągnąć pewien stopień porozumienia, chyba. Jak jestem zestresowana, to niekoniecznie wiem, co się do mnie mówi. No ale, jeśli nie uda mi się sprawy wyjaśnić z szanownym biurem (które tym samym podpadło mi po raz kolejny), to będę mogła oddawać zadania domowe napisane po angielsku. Na obu egzaminach też będę mogła odpowiadać po angielsku - na niderlandzkie pytania...
Przez kolejne pół godziny byłam całkiem blada, a potem wstąpiła we mnie znienacka bardzo niebezpieczna energia. No bo jak inaczej nauczyć się niderlandzkiego w 2 miesiące? Intensywnie, ot co! Najmniej spodziewana motywacja, ale też być może najskuteczniejsza. Właśnie siadam do podręcznika, pierwszy raz, odkąd tu przyjechałam.
Także w tej chwili mam przed sobą trzy scenariusze:
1. Utrecht godzi się na wszystko, nie muszę tam jeździć. W Amsterdamie robię 5 przedmiotów, w tym wymarzoną logikę modalną. W życiu pojawia się pewna stabilizacja.
2. Utrecht na nic się nie godzi. Muszę zrezygnować z logiki modalnej, ale w zamian dostaję przygodę z językiem niderlandzkim. W życiu pojawia się element szaleństwa.
3. Utrecht na nic się nie godzi, ale ja nic sobie z tego nie robię. Do przygody z niderlandzkim dokładam logikę modalną, nie rezygnując z niej. Robię 5 przedmiotów w Amsterdamie i szósty w Utrechcie. Z życia znika wszelka radość, poza radością zajeżdżania się do upadłego w imię zasad i miłości do wiedzy.
No jutro już musi się coś w tej materii okazać, bo zwariuję. Ileż można siedzieć i gryźć palce. A jak już człowiek myśli, że bardziej zamotać się tego nie da, to go wysyłają na zajęcia w obcym jezyku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz